Strona:Kościół a Rzeczpospolita.djvu/030

Ta strona została przepisana.

łość mnichów, która zdawała się być doprowadzona do krańców, wzrosła. Podburzali i ogłupiali nieokreślone masy obietnicami zwodnemi i grubym oszustwem. Brali udział w spiskach rojalistycznych, mniej dążąc do niemożliwego przywrócenia tronu pretendentowi, niż do wprowadzenia dyktatury wojskowej i zorganizowania siły materjalnej, której byliby duszą. Mieszali się do zaburzeń ulicznych, wynajmowali buntowników. Wieczór nie przechodził, by w Paryżu na bulwarach nie przeciągały bandy młodych kamelotów, krzyczących „Niech żyje armja!” — na korzyść kościoła rzymskiego.
Wybory odbyły się prawie wszędzie, mając za platformę sprawę Dreyfusa, przy niesłychanym tumulcie groźb i obelg, i jeśli nie popłynęła krew, to tylko dlatego, że w charakterze francuskim tkwi pewne umiarkowanie, które nie rychło wyczerpuje się. Republikanie z trudem odnieśli zwycięstwo po walce poniżającej pod gradem obelg i oszczerstw, utraciwszy kilku ze swych przywódców i pozostawiwszy w pewnych okręgach przewagę swym gwałtownym przeciwnikom.
Niebezpieczeństwo stało się jawnym. Republikanie w parlamencie widzieli je, lecz nie odkryli jeszcze, nie chcieli odkryć powodu bezpośredniego swej słabości i swego poniżenia. Nie czuli jeszcze prawdy, zawartej w słowach silnych, wypowiedzianych przez jednego z nich, gdy odmawiał przyjęcia kandydatury na posła, której warunkiem było milczenie w sprawie Dreyfusa: „Stronnictwo Wielkie, jakim jest partja republikańska — powiedział Maurice Leben — nie może pozwolić bezkarnie na gwałcenie wyższych zasad prawa i sprawiedliwości, nie tracąc zarazem w ten sposób wszelkiej racji bytu”. Pomimo wysiłków niektórych ludzi, jak Ranc, Jaurès, Clémenceau, Trarieux, Pressensé, partji Czarnej udało się utrzymać jedność republikanów i nacjonalistów w sprawie Dreyfusa. To było najważniejsze, albowiem, jak długo trwała ta zgoda, jas-