nym było, że republikanie, trzymający w rękach władzę, będą działali na korzyść swych wrogów i pomimowoli staną się sojusznikami mnichów. To też, gdy głowa rządu, który ich wiódł z wytrwałością niezwalczoną do ruiny politycznej i moralnej, i którego nie śmieli ani zwalczać ani podtrzymywać, padł, i gdy zarząd spraw publicznych przeszedł w ręce starego, pełnego godności republikanina Henryka Brissona, ten stały wróg kongregacji był zmuszony dzielić swą władzę z nacjonalistami i powierzyć ich człowiekowi Cavaignacowi tekę ministerjum wojny, w którym pracowali członkowie kongregacji. Mnisi pełni byli nadziei. Mieli Sprawę, tę szczęsną Sprawę, którą, jak myśleli, sam Bóg wywołał, by przywrócić Francję wierze katolickiej.
Jeden z nich, O. Didon z zakonu św. Dominika, kierownik szkoły Alberta Wielkiego, podczas rozdawnictwa nagród, któremu przewodniczył wódz naczelny armji Jamont, wypowiedział mowę gwałtowna i scholastyczną, w której z ogniem św. Piotra Męczennika a filozofją św. Tomasza z Akwinu wzywał siły przeciw ludziom, winnym jedynie tego, że myślą w pewien sposób i mają, pewne poglądy, co, zgodnie z doktryną, katolicka, jest istotnie godne potępienia w rzeczach wiary. A cóż nie jest rzeczą wiary, odkąd papież nieomylny wypowiedział się w sprawie obyczajów, jak i w kwestji dogmatów? Uprzedzał rząd, że, tolerując ten nieład, czyni się jego spólnikiem, zapowiadał krwawe represje tym, którzy będą napadali na armję, przez co on sam rozumiał napaść słowem i piórem, i co było w istocie jedynie szlachetnym wykazywaniem omyłki sądowej. Wreszcie, głosił podporządkowanie władzy cywilnej władzy wojskowej, zmuszając w ten sposób ramię świeckie do bezpośredniego posłuszeństwa względem władzy duchownej.
„Czyż należy — wołał ten mnich wymowny — czyż należy pozostawić wolność czynu ludziom złym? Nie, zaiste! Gdy nie pomogła perswazja, gdy miłość okazała się bezsilną, należy uzbroić się w siłę karzacą, potrząsnąć
Strona:Kościół a Rzeczpospolita.djvu/031
Ta strona została przepisana.