Strona:Kościół a Rzeczpospolita.djvu/047

Ta strona została przepisana.

I dziś duch społeczeństwa współczesnego, duch Rewolucji winien je odrzucić nazawsze w przeszłość potępioną ostatecznie przez doktryny i obyczaje demokratyczne“.
Okazało się nagle, że Combes na tym punkcie nie zgadzał się ze swym poprzednikiem, a nie można było zaprzeczyć, że Waldeck-Rousseau miał wielki autorytet w tłumaczeniu prawa, które sam przedłożył i popierał. Lecz powracał z długiej podróży i za późno zdecydował się na wypowiedzenie swego zdania. Zdanie to samo przez się było tego rodzaju, te mniej zadowalało tych, którzy głosowali za prawem, niż tych, którzy glosowali przeciw niemu. Waldeck-Rousseau oświadczył, iż leżało w zamiarach prawodawcy, aby każde podanie było rozpatrywane oddzielnie i składane obu Izbom. I nie krył się z tym, te podług niego władze publiczne powinny hojnie udzielać upoważnień, że odmowa, sprawiedliwie mówiąc, powinna stanowić wyjątek, a nie regułę, jednym słowem, iż nie należy „prawa kontroli przekształcać na prawo wyłączania“.
Myśl dawnego prezesa ministrów nabierała w tę późną godzinę cech elegancji czystego rozumowania, odziewała się w pewien niedbały wdzięk. Lecz przez swą interesowność i samo oderwanie od rzeczywistości napełniła nadzieją nieoczekiwaną serca wszystkich tych, którzy pragnęli dać kongregacjom wolność wraz z przywilejem. I takim był autorytet, takiemi były wiedza prawnicza i talent krasomówczy Waldeck-Rousseau’a, że poruszyły senat, Izbę i publiczność. Ujrzano ze zdziwieniem, że wszyscy, przyjaciele i przeciwnicy, pomylili się co do zamiarów tego męża stanu, i że prawo, z którego powodu Francja cała kłóciła się od sześciu miesięcy, bynajmniej nie było tym, za co je uważano. Wbrew wszelkim pozorom, Waldeck-Rousseau uważał (dziś jest to wiadome), te po wygnaniu stowarzyszeń najczynniejszych i najgwałtowniejszych, tych mnichów, których nazywał członkami ligi i aferzystami, tych assompcjonistów ciemnych i wściekłych, do których sam papież nie śmiał przyznać się, Rzeczpospolita mogła żyć