uznajecie autorytet papieża przez to samo, że wchodzicie z nim w układy, uznajecie autorytet ten zarówno w sprawach duchownych, jak i doczesnych. I biskup Bardel miał prawo wam powiedzieć: Państwo, wchodząc w układy z kościołem, uznaje przez to samo jego istnienie, jego działalność, jego prawa i nawet charakter nadprzyrodzony jego początku i jego końca“.
A że po tym wszystkim państwo uznaje jeszcze istnienie i charakter nadprzyrodzony dwu innych religji, to jest to już jego rzeczą, a nie rzeczą Rzymu. Niedorzeczność tę niech zapisze na swój rachunek, lecz nie przypisuje jej kościołowi katolickiemu.
Na zasadzie Konkordatu państwo świeckie wierzy i wyznaje religję katolicką, apostolską i rzymską.
Czyż jest to zgodne z prawem publicznym demokracji, która nie uznaje panowania wyznaniowego?[1] Powody poważne do zerwania Konkordatu.
Że państwo ma prawo to uczynić — nie ulega wątpliwości. Zerwanie jednostronne traktatu jest rzeczą dozwoloną i przewidzianą[2]. Umowa społeczna nie może trwać bez końca wbrew woli jednej ze stron; i jeśli jednostki nie mogą zobowiązywać się w ten spusób na krótki przeciąg życia, czyż mogłyby to uczynić państwa, trwające długi szereg pokoleń? Lecz co dotyczy Konkordatu, nie chodzi o wynalezienie warunków, w jakich Rzeczpospolita powinna go zerwać, albowiem władza papieżów zerwała go już dawno przez stałą odmowę zachowywania ciężkich jego zastrzeżeń. To właśnie mówi dziś rząd francuski, lecz to nie wystarcza. Prawdą jest bowiem, że Rzym nigdy nie uznał Konkordatu, gdyż Pius VII i jego następcy stale