Strona:Konfederat.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czegóżbym nie rozumiał? — zapytał bednarz.
— Wasze całe szczęście jest tłuste podgardle wieprzowe i kiszki z kaszą — ciągnął dalej przybyły.
Bednarz ścisnął pięść i roziskrzonem okiem rzucił na mówiącego. Popiel jakby tego nie widział. Sięgnął po dzbanek i spory łyk z niego pociągnął.
— Wasz brzuch jest waszym Bogiem — mówił dalej, nie zmieniając tonu — to hodujecie go, jak dynię na grzędzie, aby był duży i tłusty jako wieprz karmny. A my, mości Szymonie, my, co to w skrzyniach papiery mamy po ojcach, jesteśmy zawsze gotowi nadstawić karku za Rzeczpospolitą i króla, a nawet dać sobie brzuch na wskróś rozpłatać.
— Gdyby tego potrzeba było — mruknął bednarz — to każdy człowiek poczciwy mógłby tosamo zrobić.
— Ba! — przerwał mu Popiel — gdyby tego potrzeba było!... Wy naprzód w waszej radzie miejskiej musicie długo radzić, czy potrzeba czy nie potrzeba, a wkońcu okaże się zawsze z narady, że nie potrzeba!
Bednarz spuścił głowę i zadumał się. Popiel tymczasem wypróżnił dzbanek, a ukroiwszy spory kawał chleba, który na stole leżał, posypał go solą i najspokojniej sobie zajadał. Po niejakim czasie odezwał się znowu: