Bednarz zapalił łuczywo i poszedł do piwnicy po ten dziesięcioletni gąsiorek. Popiel obmacał gąsiorek, powąchał i przyznał, że w całej Popielówce nie ma podobnego gąsiorka. A gospodarz dogadywał szlachcicowi, nalewał kubki, a starej Maruszce nakazał przyrządzić kiełbasę z kwaśnym sosem.
Wkrótce buchały białe kłęby z dużej na stole postawionej misy, a woń czosnku i octu rozchodziła się po izbie. Popiel chwalił kiełbasę i popijał miodku, a bednarz opowiadał mu z dziwnym wyrazem w oczach różne przygody swego życia. Mówił mu, jak mając lat dwadzieścia, polubił był Paraśkę, córkę chodaczkowego szlachcica, a gdy o jej rękę prosił, to mu odmówiono, bo nie miał żadnych papierów po ojcu. Dalej skarżył się, jak Paraśka mimo, że go miłowała, poszła za mąż i zamiast schudnąć i umrzeć, poczerwieniała i roztyła się i jest najgrubszą niewiastą w całym Zabłotowie. On zaś posmutniał i długo przemyśliwał nad tem, coby to te papiery, zostawione po ojcu, tak wiele znaczyć miały, i dlaczego poczciwy człowiek, który jest zdolny wszystko dobrze zrobić, byłby nikczemniejszym od drugiego. I tak zeszło mu lat dziesięć w tym smutku po Paraśce, odosobnił się od swoich, bo tam wiele plugastwa między nimi i dzisiaj sam jeden żyje na świecie, jak lipa przy drodze.
Strona:Konfederat.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.