lał ołowiu albo przynajmniej przybił go do tapczana trzema gwoździami. Wiercił się i kręcił zdumiony szlachcic, ale ani ręka ani noga nie słuchały go i leżały martwe jak drzewo. Krzyknął: Jezus, Marya, Józef! Krzyknął ku otrzeźwieniu: Polska Królowo; ale ani jedno ani drugie nic nie pomogło. Spocił się nie ze strachu, ale z oburzenia nad samym sobą, przeklął miód bednarski i kufle bezdenne, lecz wszystkie te praktyki nie ruszyły go z miejsca.
— Matko Boża! — zawołał z rozpaczy — mam ważne papiery, a tu ani rusz! Trzeba może pić rumianek i tyzannę[1] cały dzień!
Bednarz z nieznacznym uśmiechem patrzał na wiercącego się na tapczanie szlachcica, który w tej chwili wydawał mu się podobnym do św. Wawrzyńca na rozpalonej kracie, jak to na obrazie w kościele widział. I zdawało się, że nie mniejsze od św. Wawrzyńca cierpi męki poczciwy szlachcic, który obowiązku nań włożonego nie mógł w tej chwili wypełnić.
— Rumianek i tyzanna! — jęczał szlachcic, krzywiąc się, jakby mu dyabli rozpaloną smołę do gęby lali.
— I to nie jeden dzień ani dwa — ozwał się bednarz.
- ↑ Odwar ziarn jęczmienia lub owsa nieco omielonego, używany dawniej jako napój chłodzący.