ka, a nie mogą napastnikowi dać rady, wrzeszczał w niebogłosu. Wkrótce ukazały się w oknach właścicielk bijących się uluhieńców. Panna Gertruda chwyciła kora za kark i przyłożyła mu parę klapsów.
— masz! A masz!...
— Proszę nie bić mojego kota! — wołcła maglarka. — Proszę go zaraz puścić!
— A, to pani kot?... Dobrze że wiem! Pieska mego w mieszkaniu mojem napadł! Może jest wściekły!
— Co?... mój kot wściekły? To chyba ten stkaradny pudel pani jest wściekły!
— Mój pudel szkaradny?... Jak pani może tak się o moim Filonku wyrażać?
I zaczęły się wymówki coraz głośniejsze a Franek aż się tarz ze śmiechu. Taki był ten chłopak złośliwy i psotny!
Na wołowej skórze nie spisałby wszystkich jeo sprawek.
Ojciec, jako ojciec, mało w domu siedział; to wodę nosił, to ulicę zamiatoł, to śnieg wygarniał, niewiele mógł wdawać
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.