się w te rzeczy. Ale co ta matka przeszła z tym chłopakiem, to strach! Kochał ją, bo kochał; ale cóz, kiedy jednej chwili nie usiedział spokojni! Dnia nie było, żeby piekła jakiego nie zrobił. A jak ubranie darł! Nastarczyć mu nie można było. Ledwo mu matczysko uszyło koszulinę albo i kurtechkę, już z niej w tydzień szmaty!
— A czy się też pali na tobie, chłopcze! — wołała matka, załamując ręce. — A cóż z ciebie za łachmaniarz, że tak drzesz ten przyodziewek? Czy ty myslisz, że ojcu, matbe, z nieba kapie? Tó ty nie wiesz, że ciężko, że każdy grosz trudny, że dobrze się trza napracować, nim się co kupi? Gdzieżeś to tak rozdarł ten rękaw?
— Mamusiu złocista, ja sam nie wiem! Tak się oto rozdarło...
— Nie wiesz? Ty nie wiesz?... A kto po drzewach łazi, jak nie ty? — Patrzcie ludzie! Koszula taka jeszcze dobra co z rękawami porocił! Aj, chłopaku, chłopaku! Gdzie ty sumienie masz?... A toć ty nas ze wszystkiem zmarnujesz!
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.