— Co ma cyć, sznbicnicznik i tyle!
Aż raz umarła w tej kamieuicy uboga wyrobnica, wdowa — i zostawiła sierotkę, małego Karolka, co jeszcze roku nie miał. Zlożyłi się ludzie na trumę, na pogrzeb, bo tam grosza u tej wdowy ze świecą by nie znalazł, pochowali; ale kiedy przyszło o sierocie radzić, co znim począć, każdy westchnął tylko.
— Ja sama czworo mam! — mówiła jedna z kobiet.
— U nas też bied aż piszczy! — mówiła druga.
— Żeby tak większy, tobym wzięła — mówiła trzecia — posłużyłby, zakołysałby mego Jaska. Ale cóż! toż to i piastowaćby jeszcze trzeba!
Więc kiedy tak stoją i radzą, Eranek matkę w rękę całuje i prosi:
— Mamuchno złota! Weźmy tego Karolka!
— Co ci w głowie?... Ja na ciebie, ty urwisie, nastarczyć nie mogę, a będę obce brała?...
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.