Ale Franek nie ustawał molestować matkę...
— Mamuchno złota! Mamuchno jedyna! On taki biedny! Taki mały! Tak tam piszczy, jak ten wróbelek!
Matka broniła się, jak mogła.
— Daj mi ty spokój i z twoim Karolkiem! Dość ja z tobą jednym mam biedy!
Franek się wyprostował, zabłysły mu oczy.
— Mamo! — zawołał, bijąc się kułakiem w podartą kamizelczynę — słowo honoru mamie dajęj że jak mama Karolka weźmie, to ja się poprawię. No, już ja mamie powiadam! Ma mama moje słowo! Jak ja się nie poprawię — tom kiep!
Jeszcze się w piersi bił, kiedy wszedł ojciec i postawiwszy w kącie mitłę, rzekł:
— A wiesz, matka, że ja bym tego tam bąka, tę sięrotę ze suteryny wziął...
A Franek buch ojcz do nóg.
— Tatuńciu złocisty! Tatuńciu serdeczny, jedyny!...
— A tobie co chłopaku? — pyta ojciec.
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.