Mieli oni wnuczkę Felcię, domek tak schludny, tak biały, że go i za dworek wziąć można było. Na wiosnę domek ten ginął prawie wśród rozkwitłych drzew owocowych, między któremi brzęczały pszczoły i świergotały wesołe sikorki. W lecie stały przed nim, jak pochodnie, proste wysokie malwy, których ogniste kwiaty podobne były do jerzących płomyków.
Jesienią wszakże było tam namilej. Nietylko bowiem złociły się wyborne gruszki, rumieniły jabłka, ale na wysokich tyczkach wisiały całe pęki na wpół już suchych łodyg i stręków fasoli.
— Mamusiu — mówił Tadzio — jabym chciał do Jagodzińskich!
— Kiedy Jagodziński teraz w ogrodzie zająty. Niema czasu.
— To do Jagodzińskiej!
— Ocho! wtrąciła Rozalia, piastunka młodszej dziewczyki, stara Jagodzińska poszła na jarmark do yniejowa. Prosięta sprzedaje.
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/2
Ta strona została uwierzytelniona.