śliczny z czerwonym. Jakże się to wszystko rwało z uzdy, spiuało, jakie szczupaki w powietrze dawało! Tadzio musiał je dobrze trzymać, a ciągle: a prr!... a prr!... wołać. Takie ogniste były te wierzchowce.
— A gdzież to mój pan złoty na tych złotych koniach pojedzie? — pytała Jagodzińska, robiąc pod oknem pończochę.
— A na wojnę! — odpowiadał chłopczyna.
Jakoż zaczynała wojna. Fornalki szły pod furgony, cugowe pod armaty, wierzchowce pod kawalerję, a nawet z młodej stadniny co większe szły podkonnicę, bo to wojna nieprzeciera, co zbrzegu to dalej! Dopieroż to jak Tadzio nie zatrąbi w złożoną piąstkę, jakże się te konie ze sobą nie zetrą! Jak nie wpadną na siebię!.. Jak nie zaczną brykać, wierzgać! Tu kawalerja na kawalerję, tu armaty na armaty, tu furgony na furgonu. — I hu ha! I hu ha! Krzyk, halns, zamieszanie, rżenie takie, że to aż w podwórzu słychać!
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.