Strona:Korczak-Bobo.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— O joj, jaki to skromniutki, — żeby się kto nie dowiedział.
„Żebyś zdechła“ — myśli Stasio w najwyższej pasji.

∗             ∗

Szary, posępny, gnuśny, poniedziałkowy ranek.
Szary, posępny i gnuśny, jak żywot tej stokroćmiljonowej rzeszy, czołgającej się w poszukiwaniu strawy i przyodziewka — w kółko od niedzieli do niedzieli, w kółko leniwie i bezmyślnie, w kółko, bez szczerego uśmiechu, bez barwnego dążenia, bez mocnego oddechu płaskiej piersi, bez leśnego „hop-hop“, któreby pochwyciło i niosło w zieleni echo donośne.
Niedziela dała nudę i rozczarowanie, poniedziałkowy ranek zwiastuje sześć długich mętnych dni, zanim nadejdzie nowa niedziela z jej nudą i zniechęceniem. — Eh panowie, panowie — miljony dziatwy szkolnej wprzęgliście do swego kieratu, i kręcą się biedne dzieciska w kółko od niedzieli do niedzieli, i tępieją po latach udręki i milczącego bezsilnego protestu.
Idzie Stasiek z tornistrem na plecach i troską w sercu, stara się robić duże kroki,