Ostatni wydawał na M; na N niema nikogo, na O — jeden, a potem P. — Jednym szybkim rzutem myśli obejmuje grozę sytuacji. „Prędzej, dzwonek, prędzej“, krzyczy myśl jego w strasznem, dzieciom tylko i obłąkanym znanem, przerażeniu. — „Boże, zmiłuj się“.
Nauczyciel postawił stopień, naprzód w notesie, potem w dzienniku; przebiega wzrokiem listę, przewraca stronę notesa — Stasio jest tam na samej górze.
— Prechner.
Westchnął głęboko. „Boże miłosierny, dzięki Ci“. Serce jego kołacące jeszcze niespokojnie po doznanem wstrząśnieniu, przyklękło w kornej modlitwie.
Więc w sobotę będzie wydawał: nauczy się na pięć — przez całą dużą pauzę będzie powtarzał.
A Prechner powoli poprawia bluzę, bardzo powoli zamyka książkę, chrząka.
— Do tablicy, niecierpliwi się nauczyciel.
Wolno wysuwa się z ławki. — I dzwonek. — Nasamprzód jedno uderzenie ciche, przytłumione; to stróż bierze dzwonek do ręki; a potem cała fala głośnych, jędrnych, zbawczych uderzeń dzwonka.
Nauczyciel skinął ręką, odłożył pióro, zamknął dziennik i wyszedł.
Strona:Korczak-Bobo.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.