Strona:Korczak-Bobo.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

pociągnął za ucho, dziewczynki w żałobie nie spotkał, — zgubiony bezpowrotnie...
Zadanie trudne, a może i nie trudne, tylko klasa, zawiedziona w nadziejach, składa pokornie oręż. Pogrom zamiast oczekiwanego zwycięstwa, upadek zamiast tryumfu.
Stasio widzi wokoło twarze zafrasowane. Prócz trzech czy czterech nieustraszonych reszta gryzie bezradnie pióra, marszczy brwi, szepcze trwożnie.
— Nie rozmawiać!
Stasio niema odwagi nawet przeczytać zadania, nie może zebrać rozpierzchłych myśli, ponad któremi góruje jedna:
— Oszukał.
W klasie powietrze staje się ciężkie od wyziewów wilgotnego obuwia. Minuty wloką się z miażdżącą powolnością.
— Zostało dwadzieścia minut — mówi nauczyciel.
Niektórzy wodzą suchemi piórami, byle nie zwracać na siebie uwagi nauczyciela, w nadziei, że w ostatniej chwili uda im się od kogoś przepisać; inni kreślą bezładnie, coraz przekreślając i zaczynając na nowo coraz śpieszniej i bezkrytyczniej; jeszcze inni tworzą jakieś fantastyczne kombinacje, z dziwnym uporem rzucają szeregi cyfr, nie zwracając uwagi na widoczne błędy, — byle dojść do ostatniego działania.