— Zabronisz mi chodzić po ulicy?
Zwalniają kroku, — Malinowski toż samo.
— Dobrze, łaź za nami. — Ogon! — Pies. Chodź tu, — na, — na!
Malinowski wie, że w ten sposób chcą go się pozbyć, — więc postanawia rozłościć ich jeszcze bardziej.
— Przejdźmy na drugą stronę, proponuje Kowalski.
— Poczekajcie: ja jutro dyżurny, to się wam odpłacę, — krzyczy wślad Malinowski.
— Dobrze, odpłać!
Chwilę idą w milczeniu. Jakby tu zacząć, aby nie urazić przyjaciela?
— Słuchaj Przemyski, przecież on ci nic nie może zrobić, — czego ty się go boisz?
— Nie boję się wcale, tylko się będzie ciągle przyczepiał.
— A ja ci mówię, że za tydzień o wszystkiem zapomni.
— A jakże, zapomni, jak ja będę siedział na ostatniej ławce.
— To też nie siadaj. Jak ci co powie, to mu powiesz, że jesteś blizoruki — i już.
— A on pewnie już naszczekał na mnie.
— A ja ci mówię, że nie. On sam się boi dyrka.
— Więc poco mi cztery pałki postawił?
— To też go poproś, żeby przekreślił.
Stasio nie odpowiada. Bo oto naprzeciw
Strona:Korczak-Bobo.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.