je dwójkę po dwójce. — I za co to, za co? Co złego zrobił ten ojciec, że mu umierały tak dzieci? — Biedny! — Stasio ma łzy w oczach. Józio siedzi na krześle i patrzy w światło lampy. Zosia patrzy gniewnie na Stasia: przez niego cały wieczór zepsuty, — jakieś muchy ma w nosie dzisiaj, — wykapany tatuś...
Niema nikogo z dorosłych, a w mieszkaniu tak cicho. Czemu dziś tak smutno, chociaż niema mamy?
Oto krzywda się dzieje już nie Stasiowi tylko, ale Józiowi i Zosi także. Oto sen mroczny śni historja, że zły duch, zła siła legła u wrót izby szkolnej, — zła, bo nie znosi śmiechu dzieci, — zła, bo gdy taki wesoły i bez troski śmiech dzieci usłyszy, to jej krwią nabiegają oczy, leniwie głowę ku drzwiom zwróci, — i warknie — i śmiech płoszy.
Biedne, bezradne, — gdzież modlitwa za wasze szczęście płowe, — gdzie pomoc? Ździwione oczy wasze smutne. — Może jawi się cud — rycerz o stu głowach, o stu po sto rąk czarnych w guzach i garbach i bliznach od ciężkich narzędzi pracy, — i dla wszystkich i dla was lepsze jutro kupi.
Mroczny sen śni historja.
∗ ∗
∗ |