Inspektor nie słyszy, — idzie przez korytarz. Na wschodach tłum ich rozdziela. Stasio przedziera się z jakimś dzikim uporem. Powie mu wszystko od samiutkiego początku, — wszystko mu powie, — od samego poniedziałku powie. — Przebaczy, napewno przebaczy, — nie napisze do sztrafnego. Na progu uczitielskoj zastępuje drogę.
— Proszę pana...
— Wiem, wiem...
— Proszę pana...
— Już nie będziesz więcej, — prawda?
— Już nie będę.
— Jak nie będziesz, to bardzo dobrze, a dziś posiedzisz dwie godziny. Zrozumiałeś?
I znikł.
— No co?
— Idźcie do djabła!
Stasio wraca do klasy i wybucha gwałtownym płaczem.
— Przemyski, wyjdź z klasy, — woła zdaleka Malinowski.
Stasio nie odpowiada. Malinowski nie śmie drugi raz powtórzyć rozkazu.
Do klasy wchodzi klasowy gospodarz: czy wszyscy wyszli, czy okna otwarte?
— A ty co? Aaa, Przemyski. — Źle, źle: wczoraj trzy pałki, dziś koza.
I za tych kilka obojętnych słów Stasio jest mu tak wdzięczny, jak za najwyższe
Strona:Korczak-Bobo.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.