rani. Stasio choruje bardzo długo, aż prawie do Bożego Narodzenia. Na dwa dni przed świętami przychodzi do szkoły blady z zawiązaną głową, żeby go mogli wyrwać jeszcze na poprawkę. I na drugi kwartał niema ani jednej dwójki, bo go łatwo słuchają. — Malinowski przychodzi go przeprosić, i Stasio mu przebacza.
Boże Narodzenie, — święta, choinka. Jakież to wszystko odległe. — Cztery tygodnie. — Kiedy się to skończy?
Co mama powie, jak zobaczy dziennik?
— Pójdziesz do szewca. Z tobą nie można postępować, jak z człowiekiem. Jeżeli mi weźmiesz jaką książkę do czytania, to ci łapy poprzetrącam. Ucz się! — będzie świszczało, jak bat.
Wreszcie po paru dniach Stasio pójdzie przepraszać; odpowiedzą mu chłodno, opryskliwie:
— Dobrze, dobrze, — zobaczymy.
A niezrobione zadanie, a jak w przyszłym tygodniu coś mu się nie powiedzie, — to znów dwie dwójki.
Nie, tylko śmierć może go ocalić, — nic więcej...
Stasio wrócił do domu głodny i wyczerpany bezcelową walką wewnętrzną, dwugodzinną gorączkową pracą myśli w samotności.
Strona:Korczak-Bobo.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.