Strona:Korczak-Momenty wychowawcze.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczynam od mego: „co?“ — tego jednego wyrazu, który powiedziałem, a który był szorstki, obcy i duchem i dźwiękiem wszystkiemu, co tu się odbywało. Dzieci się rozumiały, ja udawałem, że nie rozumiem; moje komórki mózgowe, moje struny głosowe, cały ja ze swą przeszłością, gdzie tyle było — wszystko to było uosobieniem brudu i fałszu wobec cudnego misterjum dźwięków, tonów zwiewnych, srebrnych. Niema tu miejsca na naukowe rozumowania, jest nastrój, jest święta rozmowa uczuć, których nie ma bodaj prawa dotykać nauka. Rozważać będę, ale krzywdzę tem siebie...
Jurek siadł na foteliku Helci przy stoliku Helci. Helcia patrzy na Jurka. To niemożliwe, żeby ona myślała — ona tylko czuje. Ona żałuje długich chwil, kiedy siedziała przy tym stoliku, zdala od dzieci, patrząc na nie zboku. Ale to już minęło i nie wróci. Opuściła swe gniazdko ciche — ile przecierpiała — ale już nie wróci. Teraz usiadł tam Jurek, ten Jurek, który ją pchnął przed paru dniami. Helcia mu przebacza, oddaje mu swój port cichy, chatkę ustronną. Jest w niej żal za tem, co nie powróci.
Grabią jej sześcianki: prosi pokornie, bo wie, że życie krzywdzi, obronić się nie zdoła, a nie chce uciec. Tu nie wyrazy, ale głos cichy, smutny, wyraz twarzy, postawa. Żadna aktorka nie będzie umiała tak prosić o ratunek, o wyrozumiałość, o litość. Jakże genialną jest natura, która pozwala trzyletniemu dziecku być tak uosobieniem prośby. A wyrazy? takie proste: „Haneczko, ja cię proszę, nie bierz mi klocków“.
Haneczka-życie nie zna litości: grabi. Helcia uderza ją w głowę ostatnim klockiem, który pozostał; boi się odwetu — w jej trzykrotnem: „masz“, gdy wciskała Jurkowi w rękę ostatni klocek, było tyle dramatycznej siły! Tak, ginąc w boju, oddaje żołnierz swój sztandar pierwszemu z brzega, byle nie wrogowi.
Jurek, bierny świadek sceny, głosem wzruszenia zwraca się do mnie. Prosi o pomoc dla dziewczynki, której zabrali „wszystko“, którą skrzywdzono, a on, trzymając jej ostatni klocek, nie