— To potrzebne, żeby się trzymało.
— To można gwoździkami.
— Gwoździkami toby bolało.
Zdejmuję okul., pokazuję. Smaruje mnie kredą.
— Zabrudzisz mnie, Helciu.
— A to nowe ubranie?
— Nie, stare.
— A ja mam nowe. Zosia uszyła.
— A kto to Zosia?
— Człowiek z głową, z ręcami, z czołem...
— Dlaczego wąsy na twarzy?
Tatuś się goli. Ja nie mogę, bo nie mam za co kupić. Radzi zrobić ze złota albo z papieru. Wycinam według wskazówek z papieru. Zostaje papier z dwoma otworami. Kładzie papier na twarzy, straszy mnie. (Czeka na: oj, boję się, oj, schowam się). Ja nic.
— Czy straszne?
— Nie.
Daję lusterko, żeby zobaczyła, czy straszne. Pytam się Krysi, czy straszne.
— Nie.
Rysuje coś na masce, żeby było straszne.
— Teraz straszne?
— Nie.
Wykrzywia twarz.
— A teraz?
— Nie.
Ja: A czy kto się bał tego? — Nie odpowiada. — Mnie przymierza maskę, Krysi próbuje.
Śniadanie.
Hel. głośno:
— A ja już wiem, gdzie moja butelka (z mlekiem).
(NB. Krysia zamiast k mówi t — może ta wada wymowy uczynić ją małomówną, nietowarzyską; higjena wychowawcza winna pamiętać, zapobiegać).
(Nie Helcię dwa dni obserwowałem, ale prawa natury, człowieka).
Są w Ogródku tylko dwie małe: Helcia i Krysia. Wedle naszej recepty: „bawcie się razem“ — zmuszone, bawiłyby się; nieprzynaglane, garną się raczej do starszych dzieci — to im coś więcej obiecuje, niż zabawę. Mania najchętniej rozmawia, opiekuje się małemi; dostrzega to Krysia, i Manię musiała pociągnąć