obserwacja wielkiej liczby dzieci. — Dostrzega się w tem jednem wiele więcej, odczuwa subtelniej i przemyśliwa każdy fakt głębiej.
Zdaje mi się, że znużony wychowawca gromady, ma prawo, może i obowiązek, — stosować taki płodozmian pracy: od tłumu usuwać się na czas pewien do zacisza i znów powracać do pracy nad tłumem. O ile wiem, do tej pory tak się nie działo — byli specjaliści indywidualnego i generalnego nauczania i wychowania.
Notatki czyniłem w formie pamiętnikowej, — tak je też pozostawiam. Jako dokument, mimo niezwykłe warunki czasu i terenu, mogą mieć pewną wartość.
NB. Byłem ordynatorem lazaretu polowego. W okresie wojennego zacisza wziąłem chłopca z przytułku; chciał się uczyć rzemiosła, a w lazarecie był warsztat stolarsko-ciesielski. — Dwa tygodnie z nim spędziłem tylko; zachorowałem i wyjechałem, chłopiec był jakiś czas jeszcze, potem zaczęły się pochody — ordynans zwrócił go przytułkowi.
Jest u mnie czwarty dzień. Chciałem notować od pierwszego dnia. Niestety jest tak zawsze z notatkami, że najwięcej do pisania, gdy niema czasu. To wielu zniechęca. Szkoda mi szeregu uczuć dziwnych, że minęły. Już się przyzwyczaiłem do jego obecności.
Nazywa się Stefan. Matka umarła, gdy miał 7 lat, — nie pamięta, jak było matce na imię. Ojciec na wojnie, czy w niewoli, czy zabity. Ma siedmnastoletniego brata, który jest w Tarnopolu. Mieszkał z bratem, potem z żołnierzami, od pół roku w przytułku. Przytułki otworzył związek miast, prowadzi je byle kto. Rząd to pozwala uczyć, to zabrania. To nie internat, a śmietnik, dokąd zrzucają dzieci, nieużytek wojny, smutne odpadki dyzenterji, tyfusu plamistego, cholery, które zmiatają rodziców, ba, matki tylko, bo ojcowie walczą o nowy podział świata. Wojna — to nie zbrodnia, to tryumfalny pochód, uczta oszalałych z pijanego wesela szatanów.