Strona:Korczak-Momenty wychowawcze.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

Ledwo zapytałem, czy chce, bym go wziął, już żałowałem.
— Nie teraz, w poniedziałek przyjadę po ciebie. Zapytaj się jutro brata, czy ci pozwoli. Poradź się, pomyśl.
Jedziemy — księżyc — śnieg. O czem myśli? — Rozgląda się ciekawie: kościół, dworzec, wagony, most. — Twarz pospolita. Jest podobno pracowity, — szpital ma swój warsztat ciesielski — oddam go Dudukowi na naukę.
Egzamin: nie zapomniał czytać. Zadanie arytmetyczne:
— Obecnie ile ma lat?
Czuję, że nie rozumie, co znaczy obecnie.
— Obecnie? To — jak komu co obiecać.
Nie poprawiam.
Dostał od brata 50 kop. — kupił ciastka z powidłami, cukierki, u nas jadł zimny salceson — arcydzieło Płaski, — wieczorem brzuch rozbolał. Ból w okolicy ślepej kiszki. To źle: chciałem, by jadał z kotła żołnierskiego, dopóki się nie rozstrzygnie, czy zostanie. — Chciałem, żeby odrazu miał ściśle określony plan dnia. — Walenty wzdycha:
— I poco to panu było?
Stefan ma wrodzone poczucie ładu: kiedy kończy lekcję, książki składa na boku stołu, pióro obok kałamarza. Zawiesił ręcznik, jeden koniec zwieszał się niżej — poprawił.
— Dlaczego za 50 kop. nakupił łakoci?
— A co będę żałował pieniądze?
To nie jego zdanie, a jakiegoś jego autorytetu: Nazarki, albo Klimowicza (Klim. ładnie rysuje).
— Ojciec wróci, — mówię mu.
— Jak wróci, to dobrze, a jak nie, to drugie dobrze.
To też musiał słyszeć. Ile głupstw mogłem mu powiedzieć na temat:
— Fe, jakże można... o ojcu... i t. d. Jego teraz inne sprawy zajmują:
— Poco są te paski przy lusterku?