i w równem oddaleniu. Kto wie, czy przez przepisywanie nie dochodzi dziecko dopiero do zupełnego zrozumienia czytanego tekstu. Rzecz jasna, że umysły twórcze będą się szybciej nużyły biernem przepisywaniem. Stefan podczas przepisywania podobny był do malarza, kopjującego arcydzieło mistrza. Jakże biedny jest nauczyciel, zmuszony poprawiać mazaninę czterdziestu kajetów, jeśli nie widział, więc nie czuje wysiłku tej pracy zbiorowej.
Dla dziecka czytanie — to nie tylko trudność w składaniu liter, ale szereg niezrozumiałych wyrazów, niespodzianek gramatycznych. Więc czyta:
— Jabł-jab-ł-ka, jab-ł-ka (pauza, podczas której domyśla się znaczenia wyrazu — i szybko, płynnie odczytuje ten sam wyraz — japka.
To samo w wierszyku:
— Bo mię-mię pol-skiej pio-pios-piosn-ki (z niedowierzaniem) pios-n-ki, piosnki (do siebie półgłosem) piosnki co tam piosnki (i kończy głośno) polskiej piosenki skowronki uczyły.
My, akrobaci płynnego czytania, gdzie z dwóch liter domyślamy się wyrazu, a z dwóch wyrazów całego zdania, nie umiemy zdać sobie sprawy ani z trudności, z któremi walczy dziecko, ani ze sposobów, których używa, by sobie ułatwić pracę.
Onegdaj cztery razy czytał w powiastce „Franek“ zamiast: „Felek”. Nie poprawiałem. Kiedy skończył czytanie, pytam się:
— Jak się ten chłopak nazywał?
— Franek.
— Jutro a nie dziś.
— A Franek.
— Załóż się ze mną, że nie Franek.
Czyta:
— Fra-Fre-Fe-Felek.
— A widzisz, dobrze że się nie założyłeś.
— A dobrze.