Strona:Korczak-Momenty wychowawcze.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

szeptane rozmowy. To samo w domu sierot, to samo na kolonji letniej.
— Czy pan książkę pisze?
— Tak.
— Czy pan sam napisał mój elementarz?
— Nie.
— To pan kupił?
— Tak.
— Pewnie pan pół rubla zapłacił.
— Nie, tylko 25 kopiejek.
Znów cisza. Zapalam papierosa.
— Prawda, że siarką można się otruć?
— Można. A bo co?
Nie rozumiem intencji pytania.
— Bo byli zapałki, to jak szli na manewry...
Echo jakiegoś zatartego opowiadania ojca o wyższości pewnych gatunków zapałek — coś, słyszane przed laty: kiedy ojciec jego był kawalerem i służył w wojsku, w zupie była siarka — żołnierze się potruli.
Nie zrozumiałem, Stefan mówi sennym głosem, mętnieje — śpi.
Jak ja w dzieciństwie gorąco pragnąłem zobaczyć swego anioła stróża. Udawałem, że śpię, a potem nagle otwierałem oczy. Nic dziwnego, że się ukrywał. I w ogrodzie Saskim: myślisz, że niema w pobliżu stróża, a tylko na trawnik wbiegłeś po piłkę, już jest i grozi zdaleka. Przykro mi było, że ten mój anioł nazywa się stróżem.

Piąty dzień.

Duduk chwali Stefana: pracowity. Kiedy byłem w warsztacie, piłował drzewo. Nie mogłem spokojnie patrzeć: deska jeździ na wszystkie strony, piła tępa skacze po desce, — tak łatwo może pociąć palce. — Ale nie mówię nic. Przecież to byłby nonsens mówić, żeby był ostrożny. Już i tak: