Awantura o konia. Gramy w warcaby. W przytułku — byli chłopcy, którzy dobrze grali, z nim nie chcieli grać: „kto będzie się chciał bawić, jak nie umiem“. — Nabrał jednak od nich manier dobrego gracza, a oto: przed posunięciem przebiera w powietrzu palcami, żeby jak jastrząb spaść na pionki przeciwnika, to cmoka ustami, to posuwa z nonszalancją uderzeniem paznokcia, z pogardliwym wyrazem twarzy i lekceważącem wydęciem ust. Są to niemiłe maniery nawet u dobrego gracza, tembardziej u partacza, któremu dla zachęty daję czasem nierozegraną.
Gramy tedy. Nagle:
— Proszę pana, niech pan jutro jedzie koleją, a ja z panem Walentym pojedziemy na koniu.
— Głupiś. Czy konie są do jazdy, — myślisz? Zresztą poproś pułkownika.
— A da?
— Figę da.
— No, niech pan suwa.
Mówi to głosem rozdrażnionym. Zaczyna grać nieuczciwie, postanawia wygrać za wszelką cenę, — zemścić się.
— Ee, jak pan idzie... No prędzej... Taki pan mądry.
Udaję, że nie dostrzegam, ale gram uważniej, żeby pomimo to wygrać, — ukarać go.
— Zobaczy pan, że pan przegra.
— Ty przegrasz, bo grasz nieuczciwie, — mówię głosem spokojnym ale stanowczym.
Jeśli swoją wolę podporządkuję woli dziecka, to musi wkraść się lekceważenie. Faktami, bez gderania, należy przeciwstawiać się, zabiegać o zachowanie autorytetu.
Figur pozostało niewiele, — zadaję mu cios dotkliwy: traci damę.
— Nie umiem grać damami, — mówi z rezygnacją.
— I pionkami jeszcze nie grasz dobrze, ale się nauczysz.
Strona:Korczak-Momenty wychowawcze.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.