Strona:Korczak-Momenty wychowawcze.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

Zanim poszedł do warsztatu, długo woził się sankami. Gdym wszedł do warsztatu, spojrzał na mnie z niepokojem: czy aby nie powiem Dudukowi.
Jakie to wszystko niedobre, jak wytrąca z równowagi. — Właśnie dziś chciałem z nim porozmawiać, — nazbierałem dostateczny materjał, a więc: że wydarł stronicę z kajetu, zaniósł do warsztatu bombę a nie pytał się, czy ja pozwolę pokazać, zrobił sanki, choć nie wiedział, czy ja się zgodzę; że nie mówi mi prawdy: nie chciał, żebym się z jego bratem zobaczył, więc coś ukrywa pewnie, powiedział, że w ochronie nie biją, a potem dopiero przyznał, że dostawał pasem. — Chciałem, żeby wiedział, że jestem z niego zadowolony, ale są pewne drobiazgi, o których mu ot przy sposobności mówię; bo chcę, żeby wiedział, że choć milczę, dostrzegam. Teraz dodam i świerzbę, którą też ukrywał, — ale wszystko dopiero za kilka dni, kiedy jego skóra i moje oczy się wygoją. — Niewysłowienie ważne jest rzadkie, masowe robienie uwag w formie życzliwej rozmowy. Boimy się zwykle, że dziecko zapomni: nie, ono dobrze pamięta, — to raczej my zapominamy i dlatego wolimy — załatwiać „na gorąco“, innemi słowy — nie w porę, — brutalnie.


Wieczorem czytał źle. Wczoraj 27 wierszy w 6½ minut, dziś 16 wierszy w 7 minut.
Kazałem opowiedzieć, co przeczytał. W ciągu ubiegłych dni opowiadał krótko swojemi słowami, po dziecięcemu zaczynając od: „więc to tak“... Dziś nie wiem czemu, po opowiedzeniu pierwszej powiastki zapytał:
— Prawda, że źle opowiedziałem?
A drugą postanowił opowiedzieć słowami książkowemi, — jak w szkole. Odrazu wpadł w ten okropny monotonny, bezmyślny, żebraczy ton szkolnego opowiadania, — zaglądając ukradkiem do książki, skąd wychwytywał byle jakie zdania i plątał bez sensu.