— Ot, rozmawiamy sobie. Tamto już zapomniane. Ktoby tam o takim drobiazgu pamiętał?
A przecież pamiętał. Wieczorem:
— Ja naleję herbatę, — dobrze?
— Dobrze.
Mnie nalewa pełną szklankę, a sobie niewiele więcej, niż połowę.
— Niech pan przytrzyma, — mówi, przeciskając się za stół. — Teraz się nie wylało już.
Gdyby nie oczy, opisałbym dokładnie, — opuściłem szereg szczegółów. Rano po herbacie powiedział: dziękuję, — podał mi ręcznik. Przeprosił nie słowami, ale czynami.
Dziecko obserwuje siebie, analizuje swe czyny. My tylko tej pracy nie dostrzegamy, bo nie umiemy czytać między wierszami jego od niechcenia rzucanych zdań. Chcemy, żeby nam się dziecko zwierzało ze wszystkich myśli i uczuć. Sami niezbyt skłonni do zwierzeń, nie chcemy, czy nie umiemy zrozumieć, że dziecko jest wiele wstydliwsze, drażliwsze, czulsze na brutalne śledzenie jego duchowych drgnień.
— Ja się dziś nie modliłem, — mówi Stefan.
— Dlaczego?
— Zapomniałem. (Pauza). Jak się rano umyję, to potem zaraz się modlę, a jak się nie myć, to się modlić zapomina.
Nie myje się z powodu świerzby.
Sprawia mu trudność forma: pan.
— Zgadnij pan — poczekaj pan — nie mów pan — obok: niech pan zgadnie.
To znów.
— Pan by sobie pisali, a ja gadam i panu przeszkadzam.