Sprawę sanek omówię w tej generalnej rozmowie. Niezadługo zapewne i śniegu nie będzie. I dobrze się stało, że nie zrobiłem mu uwagi. Oto tajemnica jego zaniedbania:
— Tak się bałem w warstacie, żeby majster nie poczuł maści. Jak on tu, to ja zaraz na drugi koniec. A rano woziłem się sankami, żeby się wywietrzyć.
Dwa przytułkowe zwyczaje:
Stefan śmieje się cicho, zasłaniając usta.
— Dlaczego nie chcesz się głośno śmiać?
— Bo to nieładnie, pani mówiła.
— Może dlatego, że tam dużo dzieci, to byłby hałas...
Drugie: codziennie zostawiał na stole kawałek obwarzanka i na dnie trochę herbaty. Widocznie coś się w tem kryje.
— Powiedz, Stefek, dlaczego ty zawsze zostawiasz?
— Nie, ja zjadam.
— Słuchaj, synuś, jeżeli nie chcesz powiedzieć, dlaczego, to nie mów. Czasem nie chce się czegoś powiedzieć. (Prawo do tajemnicy!). Ale ty zostawiasz.
— Eee, bo mówią, że jak wszystko zjadać, to tak wygląda, jakby kto cały rok nic nie jadł.
Widząc, że i to przyszło z trudnością, nie nalegałem więcej. Mimo woli go uraziłem. I mnie byłoby przykro, gdybym coś zrobił dla pochwalenia się znajomością form towarzyskich i przekonał się nagle, że to wcale do dobrego tonu nie należy.
Naśladownictwo.
— Proszę pana, ja chcę pisać duże K tak, jak pan pisze.
W Domu Sierot wiele dzieci przejmowało niektóre moje itery. Te litery, używane przez dorosłych, są lepsze, wartościowsze. Pamiętam, jak długo biedziłem się, by nauczyć się pisać duże W tak, jak ojciec pisał na kopertach w adresie: Wielmożny. Sądziłem, że zaimponuję nauczycielce, a spotkałem się z szorstką odprawą: