— Jak będziesz tatusiem, będziesz mógł pisać, jak zechcesz.
Dlaczego? co jej to szkodzi? co w tem złego? Byłem ździwiony i urażony...
Dziś podczas dyktanda przyszedł felczer z papierami. Nie zauważyłem, że Stefan uważnie patrzy, jak ja piszę. A patrzał: bo po wyjściu felczera sam zaczął pisać tak prędko, że nawet marzyć nie można było, by to potem odczytać.
Jako nauczyciel, mam tylko trzy wiersze karygodnie niestarannego pisma, jako wychowawca — mam bardzo subtelny odruch buntu przeciw własnej niedoskonałości:
— Chcę pisać tak prędko, jak ty, chcę być do ciebie podobny.
A no, — sprobujemy:
— Patrz, chłopak, coś ty tu nabazgrał. Blam... dziam... bram... Dlaczego te trzy wiersze tak ci się nie udały?
— Nie wiem (uśmiech zażenowania).
— Może zmęczony już byłeś?
— Nie byłem zmęczony.
Nie chce kłamać, a nie może powiedzieć prawdy.
Sprawdzaliśmy postępy w biegłości czytania. Ponieważ czytamy teraz książkę z drobniejszym drukiem, trzeba było liczyć litery.
— Tam było 37 wierszy po 17 liter — to znaczy 629 liter. Czytałeś je 210 sekund, więc 3 litery na sekundę. A tu jest 65 wierszy po 27 liter w wierszu, — przeczytałeś je w sześć i pół minut. Więc prawie 5 liter czytasz w sekundę.
Nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia, choć ciekawie przyglądał się moim wyliczeniom.
Przed zaśnięciem.
— Pocałować cię na dobranoc?