— Dobrze, wszystko ci powiem. Nie wiedziałeś o tem, że jestem obciążona dziedzicznie, strasznie jestem obciążona...
Potok łez zaświadczył w tej chwili to potworne nieszczęście. Stary mąż zaczął się niepokoić.
— Ojciec mój był degenerat, dziadek jak wiesz, struł się. A matka...
— Matka...?
— Matka była chora, strasznie chora... przytem morfinistka...
— Cóż dalej?
Stary mąż miał łzy w oczach.
— ...Odziedziczyłam po matce straszną chorobę... Ja musiałam cię zdradzać! Ponieważ jednak wiedziałam o tem, że muszę to czynić, nie czyniłam tego... Okłamywałam życie i jego prawa...
Westchnęła tak strasznie, że w mężu serce na chwilę zamarło, tak, je z trudem powołał za chwilę do życia.
— Mów... mów wszystko...
— ...Kiedy przychodziła na mnie ta chwila, zaklinałam któregoś z twoich przyjaciół, kazałam mu przysiąc na krzyż, że mi nic złego nie uczyni i oddawałam mu się...
— Jezus! Marja!
— Nie bój się! Uspokój się mój drogi... Oddawałam mu się symbolicznie... On udawał, że mnie zdobywa, ja udawałam że mu się oddaję.
Staremu mężowi zaświtało coś w głowie...
— Rzecz jest niepodobna do wiary — rzekł — przecież ja byłem, że tak powiem na każde zawołanie...
Żona uśmiechnęła się przez łzy.
— Na każde?...
Mąż się trochę zawstydził.
— No tak... ale widzisz, moja droga... udawać... każdy potrafi... i ja także...
— Tak, widzisz, ale to musiała być zdrada...
— Straszna rzecz...