motna chata. Przez brudne szyby okienek przeciekało światło, senne i leniwe.
Serce w nim zaczęło tłuc się niespokojnie; wstrzymał oddech w piersi i począł stąpać na palcach. Przelazł płot i zbliżył się do okna. Rozejrzał się, czy go kto nie śledzi, potem, cichutko podszedłszy, zajrzał w głąb chaty.
Jakiś ptak krzyknął przez sen.
Anioł przestraszony przytulił się do ściany i chwilę tak stał nieruchomy.
Zajrzał znów, lekko uderzył palcami o szybę i czekał.
Od czasu do czasu przebiegł po nim zimny dreszcz nocnego chłodu; biedny Anioł otulił się w skrzydła i drżał na zimnie. Na końcach skrzydeł pozostały zielone ślady zroszonej trawy, pióra przemokły wilgocią nocy, ręce miał aż sine.
Skrzypnęły drzwi.
Anioł przywarł całem ciałem do ściany i z lękiem spoglądał w czarną jamę wejścia do chaty. Na progu stanęła dziewczyna, wychyliła głowę i patrzyła w ciemność.
Anioł zaszeleścił cichutko skrzydłami; spojrzała w tę stronę i dojrzała świecącą w ciemności plamę.
— To ja... — szepnął biedny Anioł.
Dziewczyna podniosła palec do ust, nakazując mu milczenie.