— Nic... nic... jakiś głuchy ból...
I ten głuchy ból czyni z niej Niobe, czyni z niej istotą boską, która tylko przez jakąś pomyłkę ideową spełnia rozmaite funkcje fizjologiczne.
Pochwalona niech będzie kobieta!
Kobieta, która cierpi...
Która łka i płacze.
Która od ust dzieciom odejmie, a kupi sobie jedwabną halkę, aby się dzieci potem nie wstydziły za matkę.
I pomyśleć sobie, że istnieje gdzieś na świecie kraj, gdzie pannie młodej w dniu wesela wybijają kołkiem dwa przednie zęby i że są ludzie, którym się to podoba.
Pochwalona tedy niech będzie kobieta, nawet ta bez zębów.
Śmierć umiłowała ją, a ona śmierć.
Kobieta jest tragiczna...
Właśnie jedzie dwukonną dorożką, mocno zawoalowana i rozgląda się na obie strony.
Zanim wysiadła, rozejrzała się bacznie po ulicy, a potem, udając, że się nie spieszy, weszła na schody.
Dzwoni.
Ach, jak kobieta ślicznie dzwoni, kiedy jej się zdaje, że się boi!
Wyszedł on, spojrzał na nią, a chwyciwszy wzrokiem beznadziejnie smutny wyraz jej twarzy, w jednej chwili stał się smutny, jak niezapłacony weksel, jak krawiec, jak anioł w Wielki Piątek, albo jak polskie pismo humorystyczne.
— To ty?
— Ja... Zamykaj prędko, zdaje mi się, że ktoś szedł za mną.
— Uspokój się, dziecko drogie. Nikt nie idzie.
Weszli do jego gabinetu, który wyglądał trochę tak, jakby tu mieszkała kokota, albo inna dewotka.
Czekał co będzie, nie wiedząc, co w niej dziś siedzi.
Ona stała chwilę, wsparta o framugę drzwi, potem jak lwica, która dostała nagłych drgawek, rzuciła mu się do nóg, łkając.