— Jezus! Marja!... Co ci jest?...
A ona zawyła jak do księżyca i zaczęła czkawką przez łzy.
— Nic... nic... nie gniewaj się...
— Może wody?...
— Nie trzeba, to... to... przejdzie...
On wiedział, że przejdzie, ale mu szkoda było czasu.
— Cierpisz? — zapytał, ale był trochę zły.
— Bardzo... ja okropnie cierpię...
— Dziecko moje!... najdroższe dziecko moje...
W tem miejscu wściekły już był zupełnie.
— Co to będzie, jeżeli ona tak zechce wyć przez godzinę? — myślał.
— Czego ten bałwan mnie nie uspokaja? — myślała ona — oczy będę miała zupełnie czerwone.
A potem:
— No... no... uspokój się... cicho... dzieciak ktoś jest... mój, strasznie mój...
— Już nie płaczę...
— Siąść tutaj... nie tam... tu... tak, główkę mi dać na kolana.
Czem prędzej wyjął z kieszeni pęk kluczy, aby jej nie gniotły...
— O, tak! Teraz już cicho...
— W oczy...
Znaczyło to, że należy zbliżyć wąsy do oczu i napoić usta solą łez.
— Jeszcze...
Osuszył jej oczy, jak przez kanalizację, lepiej nie było można.
Czekał teraz mniej słonej pociechy.
Ujęła jego rękę i nie mówiła nic.
Księżyc się tłukł po szybach i właził w kąty.
On spojrzał na nią ukosem, nie wiedząc jeszcze, o co jej idzie.
— Zwarjowała stara histeryczka — pomyślał.
A ona myślała, w jaki sposób zmienić teraz gabinet na sypialnię. Kobiety są zawsze nieszczere, jakby tego nie można było powiedzieć jasno i wyraźnie.