Powstał wściekły.
— Ona się naprawdę struje, histeryczka. Co tu robić? Co właściwie robić?
Siadł, myślał, chodził, palił papierosy jednego po drugim.
— Struje się, słowo daję, że się struje, takiej dużo nie potrzeba...
— Djabli nadali! — wrzasnął wreszcie, spojrzał na zegarek i pojechał jeszcze na operetkę.
— To niech się truje, — myślał — jeśli taki zwarjowany babsztyl, to niech się truje. Jednej histeryczki mniej na świecie, to także coś znaczy...
W nocy jednakże nie mógł zasnąć.
— A nuż już po niej? — myślał. — Całe szczęście, że to nie przeze mnie.
Potem sobie coś przypomniał, wstał z łóżka, zaświecił świecę, wyjął z nocnego stolika rewolwer i — schował go do szuflady biurka, którą zamknął na klucz.
— Żeby mnie nie skusiło — pomyślał.
Rano zerwał się i popiegł na miasto. Przeszedł chyłkiem ulicę, przy której mieszkała. Spokojnie.
— To nic nie znaczy — rzekł — może już po wszystkiem.
Bał się stróża pytać. W cukierni przeglądał pisma poranne. Nic. Zaczął doznawać niemiłego rozczarowania. Ale brak wiadomości w pismach niczego jeszcze nie dowodzi.
— Mogli przez grzeczność nie napisać, to w każdym razie skandal dla rodziny.
Nagle błysnęło mu coś w głowie.
Biegł ulicami i zaczął pilnie czytać wszystkie pogrzebowe klepsydry.
— Może już wywiesili? — mruczał i czytał nazwiska wszystkich, którzy po krótkich a ciężkich cierpieniach zasnęli w Panu i proszą krewnych i znajomych na obrzęd pogrzebowy, który się odbędzie punktualnie.
Stanął właśnie przed murem, z którego aż biło od śmiertelnych plakatów.
Czytając, potrącił kogoś.
— Pardon!