Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/139

Ta strona została przepisana.
115
KOBIETA Z SERCEM

bał, by mu nie złamał przez nieuwagę jakiej nogi. Na stoliczku w drugim kącie album z tysiącem kart z widokami.

Malarz zaczął się oswajać, i uspokoił się zupełnie.

— Niema co gadać, mam szczęście.

I usiadł na fotelu. Za chwilę zerwał się, jak oparzony, i skoczył ku drzwiom. Niewiasta śpiewnym głosem wołała z drugiego pokoju.

— Czy pan malarz bardzo się nudzi?

— Ależ nie!

— A co robi?

Malarz zdobył się na odwagę.

— Czeka...

— A bardzo czeka?

— Naturalnie, że bardzo!

— To dobrze! Niech poczeka jeszcze chwilę.

Malarz aż się zachłysnął z radości; gdyby mógł, byłby zatańczył wojenny taniec radości, ale na pierwszej wizycie nie wypadało.

Za chwilę weszła niewiasta, w prześlicznym różowym szlafroczku; dla malarza jakby słońce weszło.

— Tęskniło się choć troszeczkę?

— Pewnie, że się tęskniło!

— Więc wolno zato pocałować... ot tu...

Odchyliła rękaw i pokazała miejsce na przegubie.

Malarzowi zaszumiał w głowie wodny wir, pociemniało mu w oczach, potem je zamknął i mlasnął ją w rękę, jakby kto z bicza strzelił.

Niewiasta osunęła się na otomanę i zakryła ręką oczy.

— Co pan sobie o mnie pomyśli, co pan sobie pomyśli!

— Ależ, jak Boga kocham, nic nie będę myślał.

— Podobam się panu?

— Pani jest cudna!

— I... i... pan mi się... także podoba.

Malarz się zdumiał, ale uwierzył. Siedział naprzeciw niej i oglądał ją ciekawie. Miała prawie złote włosy i piękne oczy; była blada i uśmiechnięta. Ręce wymuskane i lśniące