Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/14

Ta strona została przepisana.
8
KORNEL MAKUSZYŃSKI


Anioł począł szybko uderzać skrzydłami, broniąc się rozpaczliwie; od czasu do czasu syknął z bólu i opadał wciąż niżej. W powietrzu, w pełnym już słonecznym blasku, kłębił się ogromny tuman; pierze, chwiejąc się, leciało z wiatrem na łąki. Wrzeszcząca hałastra krzyczała w niebogłosy, upojona zwycięstwem.

Anioł z szeroko rozwartemi oczyma, pokrwawiony i zmęczony, bił coraz słabiej skrzydłami powietrze. Opodal chaty pod lasem, w której okna pukał niedawno, dojrzał stóg siana. Rozpaczliwem ruchem rzucił się w powietrzu w tę stronę, dopadł stogu i skrył się pod jego strzechą.

Miał w oczach dwie wielkie łzy; skuliwszy się patrzył, co się dzieje z gromadą wron.

Wrony krążyły nad stogiem, krzycząc przeraźliwie i drwiąco.

Biedny Anioł przymknął oczy, rozchylił usta i odpoczywał, ciężko dysząc; po twarzy spływała mu krew, a ręce drżały ze wzruszenia. Oddech stawał się bezsilny, wreszcie Anioł skłonił głowę na piersi, westchnął głęboko i zasnął, jak zmęczone dziecko. Coś przez sen mówił, czasem się zrywał i prężył skrzydła, zanim go ujął sen głęboki i silny.

A dziewczyna z czarnemi oczyma, ujrzawszy walkę Anioła z ptasią hałastrą, patrzyła wciąż w górę. Potem, kiedy Anioł usnął pod strzechą stogu, szybko pobiegła do chaty. Za chwilę wyszedł z niej rudy zbój, piegowaty i przecierał oczy. W rękach miał widły, a drugi za nim szedł młody, potworny zwierz z rozwichrzoną czupryną, ze sznurem w rękach.

— Widzę go, śpi... — szepnęła dziewczyna.

— Cicho, żeby nie uciekł...

Wszyscy troje podeszli do stogu.

— Jest?

— Jest, — chrapie.

Rudy zbój przystawił ostrożnie drabinę: skradał się powoli, jak kot, na szczyt stogu; w ręce miał postronek.

— Gdyby chciał uciekać, pchnij go widłami.

— Nie ucieknie!