Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/147

Ta strona została przepisana.
121
KOBIETA Z SERCEM


Malarz aż poczerwieniał. Nachylił się ku niej; ona przez nieuwagę ku niemu.

— Kiedy, proszę pana, artysta, jak mówi, że kocha, to wcale nie kocha.

— Kto pani takie rzeczy opowiadał?

— Ja nie wiem, ale tak słyszałam.

— Wcale nie, proszę pani.

— I potem sobie idzie, a kobieta wylewa łzy.

Malarz był w rozpaczy.

— To poeci tak robią, droga pani, malarze nigdy.

— Chciałabym wierzyć.

— Powinna pani wierzyć. Ja, proszę pani, mam przyjaciela malarza, który się pół roku kochał w jednej kobiecie.

— Och! Aż pół roku?

Dusza trąciła malarza po raz dziesiąty, więc się poprawił.

— Bo umarł, słowo daję, że umarł na zapalenie nerek.

Strasznie mu było gorąco; zaciskał nogi i przygryzał usta; potem się nachylił ku niej i z góry spojrzał w wycięcie szlafroka w okolicach obwisłych piersi.

Niewiasta stała się, jakby omdlałą i całem ciałem oparła się na nim. A ponieważ malarz miał jeszcze drugą rękę do dyspozycji, skierował ją nieśmiało w tę okolicę, która jest dla niemowląt ziemią obiecaną w przyszłości, a narazie mlekiem i miodem płynącą. Uczuł pod ręką gorącą pierś, czego ona dziwnym trafem znowu zupełnie nie zauważyła.

Niewiasta przymknęła oczy i przechyliła wtył głowę.

— Co pan robi... co pan robi...

Malarz nie uważał za stosowne odpowiedzieć na pytanie retoryczne, na które jest jasna odpowiedź. Zdaje się, że się usiłowała wyrwać, ale malarz był człowiek mocny, choć źle odżywiony. Krew w nim zagrała jak wojskowa orkiestra, stracił panowanie nad sobą, objął ją w pół i przechylił zupełnie. Zaczął całować jak warjat, albo zgoła jak oficer. Niewiasta, coraz słabszym głosem szeptała: „co pan robi... co pan robi...“ ale — można wierzyć lub nie wierzyć — patrzyła na niego z pod przymkniętych oczu, co on właściwie zamyśla robić. A kiedy ujrzała, że malarz jak dziki człowiek,