— Gdzieżeś była tak długo?
— Wcale nie długo.
— Trzy godziny, po ulicach się nie chodzi przez trzy godziny.
— Rzeczywiście, masz rację, ale, uważasz, wojsko szło i musiałam poczekać aż przejdzie. Nie można się było przedostać przez ulicę. To potworne, powinni zabronić.
Malarz zobaczył cukry.
— A to co?
— To?
— Aha!
— Jakto co?
— Te cukry.
— A! ty o tem mówisz? To cukierki.
— Ja widzę, że cukierki, ale skąd to?
— Co, te cukry?
— Aha, te cukry...
— Jakto, skądżeby mogły być?
— Właśnie o to pytam.
— O co? No cóż... cukierki!
Trzasnął drzwiami i poszedł malować.
Raz zobaczył u niej prześliczny pierścionek z brylantem.
— Moja kochana...
— Co takiego? Możeś głodny?
— Nie; skąd ty masz ten pierścionek?
— Który? tę obrączkę?
— Nie, nie, tę obrączkę...
— Ten? To po matce...
— Nie, nie o ten mi idzie, o ten z brylantem.
— Który? Ten?
— Ten!
— Rzeczywiście, bardzo ładny pierścionek.