Święty staruszek zadzwonił. Jakiś sprytny anioł zjawił się na poczekaniu.
— Dać temu panu pokój, z północnem światłem.
Anioł mrugnął znacząco.
— Ma pan ze sobą jakie rzeczy?
— Nie, nic... Nawet nocnej koszuli.
— Nie o to pytam, ale może jaki różaniec, albo szkaplerz?
Malarz trochę poczerwieniał.
— Miałem, słowo daję, że miałem, alem się spieszył i zapomniałem widocznie.
— Niech pan pójdzie ze mną.
— Bardzo proszę.
Szli bardzo długo. Malarz przyglądał się aniołowi.
— Czego pan tak na mnie patrzy?
— Bo chciałbym wiedzieć, czy anioł to jest kobieta czy mężczyzna?
— Mężczyzna, proszę pana; kobieta nie może być aniołem, kobieta jest u nas uważana za stworzenie nieczyste.
— Aha...
Nagle malarz odskoczył wtył.
— Kto to jest?
— To? Nie poznaje pan? Pańska żona, przecież ją pan zastrzelił.
— I to bydlę dostało się do nieba?
— Proszę pana! Pan myśli, że tylko zakonnice wchodzą do nieba, a wesołe kobiety, nie? A cóż to, szpital czy ochronka?
Malarz bardzo posmutniał; rozradował go za chwilę wesoły widok; jakowyś mąż stał na głowie i kręcił się jak wrzeciono.
— Co to za warjat? — zapytał malarz.