stryj miał także taki kark i djabli go wzięli. Pan nie wierzy? Jak Boga kocham!
Sympatyczny malarz? Co?
Potem go wzięli do szpitala.
Malarz się rozglądnął i bardzo mu się podobało. Po spędzonej nocy zwrócił się z miłym uśmiechem do najbliższego sąsiada z prawej strony.
— Łaskawy pan mocno chory?
Sąsiad spojrzał z rozczuleniem.
— O mocno!
— To mi pan może łatwo zrobić wielką przyjemność.
— Ależ panie, z miłą chęcią, jeśli tylko potrafię.
— Wie pan co? Niech pan jak najprędzej umrze...
Sąsiad wytrzeszczył oczy.
— Co? Co takiego?
— Mnie tam z tego guzik, uważa pan, ale pan w nocy niemożliwie chrapie. Umrzyj pan, drogi panie.
Tej nocy sąsiad umarł.
— Bardzo był dobrze wychowany człowiek, — rzekł malarz o nieboszczyku. — Tylko za mocno chrapał. Ale ludzie przed śmiercią stają się wogóle bardzo dystyngowani.
Sam nawet usiłował być dystyngowanym. Patrzył rozmiłowanym wzrokiem na siostrę miłosierdzia i chciał jej za wszelką cenę powiedzieć komplement. Myślał bardzo długo, wreszcie rzekł:
— A wie siostra, co?
— Co takiego, proszę pana?
— Siostra ma nadzwyczajny akt!
— Co ja mam?
— Nadzwyczajny akt.
— Ja mam kilka aktów: akty strzeliste, wiary, nadziei...
Malarz się zirytował.
— Ależ nie to! nie to! Ja, uważa siostra, myślę o tem — o! — że siostra ma doskonale zarysowane kłęby — o! tu! — i noga, że tak powiem, ho! ho!...
Siostra stała się purpurowa, ale potem patrzyła na malarza bardzo życzliwie.