Ta strona została przepisana.
142
KORNEL MAKUSZYŃSKI
— Wstajesz? mam ci oddać ubranie? Możebyś się już raz wreszcie zdecydował...
A malarza znowu napadło. Darł zębami poduszkę; krew mu się jeszcze jaka taka zbiegła do twarzy. W gardle mu świszczało nieznośnie. Ręce kurczowo zaciskał.
Przyjaciel patrzył niespokojnie i nie wiedział, co uczynić.
— Słuchaj-no, ty, czy ty przypadkiem nie umierasz?
Malarz coś rzęził.
— Ach, — pojął przyjaciel, — ty im chcesz tak na złość?! Paradne! słowo daję...
Patrzył z coraz większem zajęciem, pokiwał głową, potem krzyknął w stronę drzwi:
— Pani siostro!
— Co takiego? co się stało?
— Nadzwyczajnego nic. Tylko ot! — ten się niegrzecznie obrócił do ściany i umarł. Złośliwa bestja! Do widzenia, siostro, ja tu może wrócę, tylko nie na suchoty, a na delirjum.