Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/174

Ta strona została przepisana.
146
KORNEL MAKUSZYŃSKI

siłkiem chudych, wyschłych ramion, które były już tak chude, że nieraz nocą fosforyzowały w nich stare kości.

Filozof martwiał w swoim fotelu; ile razy podchodziła ku niemu dobrze skrojona świadomość rzeczy, obracał się do niej tyłem z tą nieskończoną pogardą, która cechuje mędrców.

Chciał zwiędnąć tak i usnąć, aby się nie zbudzić, co się okazało rzeczą niewykonalną ze względu na trzepanie dywanów na gankach kamienicy, w której jak wypłowiała lwica w klatce, zamknięta była dusza filozofa.

Dziś upił się melancholją, jak fałszowanem winem, i spowiadał się jej. Oto uczynił wiele i nie dokonał niczego. Zycie zdało mu się jak wąska przestrzeń pośród wysokich, odrapanych murów, nie szanowanych bynajmniej przez psy i ludzi, co gorzej wychowanych. Przeszedł przestrzeń i w ciemności o mur uderzył głową, tą głową, która była jak magazyn, jak spichlerz, co się przed szczurami ostał.

Zwątpienie zezowate i natarczywe podeszło ku niemu.

Filozof zwiesił głowę i milczał.

— O czem milczysz? — zapytało zwątpienie.

— O śmierci...

— O śmierci... powtórzyło bardzo suchotnicze echo niezamiatanego od urodzenia pokoju.

Filozof postanowił umrzeć.

I tak trwał w tem postanowieniu, a ono w nim. Dreszcz po nim przeszedł od czasu do czasu, rozpacz drapała go w plecy. Nie miał na świecie niczego, niczego nie chciał od życia.

— Niema ratunku! — rzekł sobie filozof — niechaj mi życie poda czarę z cykutą.

Ale życie to nie jest kelner — i filozof trwał dalej w postanowieniu swojem.

— Śmierć, — mówił filozof w pustkę — jest kroplą ostatnią. Gorycz napełniła mnie po brzegi, a przeto umrę.

Rzekł, złożył starannie na krześle ubranie i położył się, aby umrzeć.

W łóżku rozparła się samotność.