Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/176

Ta strona została przepisana.
148
KORNEL MAKUSZYŃSKI


Wstawał blady z łoża boleści i chwiał się na nogach, koło których jaki głupszy powój mógłby się snadnie owinąć, wziąwszy je za dwie tyki. Zapalił świecę i szklanemi oczyma rozejrzał się dokoła.

Noc. Cisza...

Noc, zmrużywszy oczy przed światłem, przesiąkła przez szyby i wyciekła za nie. f on wyglądał strasznie: siedział w koszuli, jak w całunie trupim i z wytężeniem wpatrywał się w karty jakiejś potwornej księgi, po których skakały, jak pchły, czarne litery. Chwila była okropna. Wszystka krew uciekła mu z twarzy, włosy miał rozwiane i brudną koszulę. Czytał coś półszeptem i podnosił się jednocześnie z fotelu. Aż za chwilę szept stał się krzykiem, okropnym, rozpaczliwym, jakby mordowano rzeźnika; filozof stał wspaniały w krwawem świetle dychawicznej świecy, która czyniła ostatnie wysiłki, aby z siebie cokolwiek wydobyć światła. Filozof ręce wyciągnął sztywnie w górę i wolał; wołał, jakby kogoś na ratunek.

Filozof zaklinał djabła.

Chwila tej strasznej ciszy, która poprzedza rzeczy wielkie; wszelki krzyk i szmer wszelki stanęły w cieniu z otwartemi na poły ustami, nie śmiejąc siebie dokończyć. Zdawało się, że komnata jest ogromnem wnętrzem dzwonu, w którym do bronzowych ścian tulą się echa konające i w którym serce, od nagłych rozgrzane uderzeń, umarło i stało się sztywnem.

Była chwila takiego oczekiwania, które mrozi krew w żyłach, jeżeli człowiek nie ma zwapnienia aorty; tego czekania, w trumnie, zanim uderzą młotkiem w gwóźdź ostatni; tego oczekiwania, którego mękę przeżywa człowiek przed otwarciem testamentu ciotki, która się między mumje przeniosła.

Straszna chwila — i drugiej takiej nie mógłby przeżyć filozof czcigodny, pod którym nogi, zrzadka obrosłe, drżały, jakby nie wiedząc, co właściwie innego w sytuacji takiej ze sobą uczynić. Filozof patrzył, sam nie wiedząc, gdzie, wzrokiem, który był gotów na przyjęcie djabła. Zaprawdę, był to wzrok szatański.