Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/177

Ta strona została przepisana.
149
MEFISTOFELES


Aż nagle... och...! serce filozofa poderwało się z miejsca jak spłoszony zając — nagle ozwał się w kącie suchy trzask. Ktoś niewidoczny potarł zapałkę o pudełko... Przeto świeca filozofa targnęła silniej trzewiem z nici i rozbłysła jaśniej. Filozof ani drgnął, tylko nogi pod nim drżały lekkomyślnie na rachunek własny.

Z mroku zakurzonego kąta wyszła przepyszna postać. Trochę z oberwańca, trochę z arystokraty. Senatorski, pyszny nos, rozstrzelone, zamglone nieco oczy. Brwi pięknie zrosłe nad czołem. Wysoki, chudy, bardzo wymizerowany pan. Strój mocno zaniedbany, atłasowy i niegdyś może czarny. Szpada u boku niepomiernie długa na powiązanych w guzy jedwabnych sznurkach. Zadzierżyste obuwie, wykrzywione histerycznie, choć nie bez pewnego rodzaju pijackiej fantazji.

Figura rozdęła nozdrza i z politowaniem obejrzała się po pokoju; potem zwróciła się w stronę filozofa, którego noga lewa nie wiedziała, co czyni prawa.

Podszedł bliżej i wziął się pod boki.

— Pan mnie prosił o przyjście?

Filozof dobył ze siebie jakąś zbankrutowaną resztkę głosu:

— Ja, panie...

Figura zrobiła grymas.

— Pan nie mógł wybrać lepszej pory? Czas jest psi.

— Umierałem...

— To trzeba było umrzeć; któż panu przeszkadzał?

— Nikt; ja właściwie chciałem, ale nie mogłem umrzeć.

— Chciał pan, ale pan nie mógł... Niech pan usiądzie i niech się pan okryje kołdrą; zimno jest, a pan tylko w koszuli.

Filozof posłusznie spełnił życzenie, potem usiadł.

Figura, usiadłszy również, patrzyła na niego znudzona:

— No i cóż?

Filozof spojrzał śmielej.

— Powiem, tylko z kim mam...?

— Mefisto! Mógłby pan być do tego stopnia bystry, żeby mnie poznać. Łażę po wszystkich warjatach.