Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/178

Ta strona została przepisana.
150
KORNEL MAKUSZYŃSKI


— Mefisto!

— A tak... Każda chórzystka poznałaby mnie odrazu. A czemże pan jest z przeproszeniem?

— Filozof.

Mefisto jakby połknął muchę.

— Jeszcze jeden? No, i czegóż pan?

— Przecież pan chyba wie...

— Nic nie wiem, nic nie wiem. Niech się pan streszcza i mówi prędko, bez przenośni i bez kwiatów! Mój czas drogi.

Filozof zaparł dech w piersi, a potem:

— Ja, widzi pan, jestem zbankrutowany filozof... jakby to panu powiedzieć, zupełnie jak Faust...

Mefisto gwizdał na temat z Boity.

— Patrzcie! jak Faust!...

— Tak, panie, jak Faust. Zupełnie jak on.

— Ne pan ma lat?

— Siedmdziesiąt.

— Ładny wiek... I nie może pan umrzeć?

— Chciałem.

— Przecież jest tyle środków.

— Jestem filozof, panie...

— No i cóż?

— Filozof nie umiera, jak diurnista, co się kocha nieszczęśliwie. A zresztą, ja uprawiam zawodowo optymizm.

— Słusznie... Słusznie...

Mefisto patrzył bezczelnie.

— I czegóż pan chce?

Filozof zrobił gest teatralny:

— Młodości! Życia! Powrotu!

Mefisto wziął się za boki i z zadowoleniem rozparł się w fotelu.

— Czy podobna?! Młodości?!

— Tak, i życia, i powrotu!

Filozof szalał.

— I zato pan daje?

— Pan nie wie? Duszę!

Mefisto skrzywił się z politowaniem.