Dysząc ciężko wynurzył się z rajskiej rzeki nosorożec i prychając, jak ktoś, kto nieużywa chustki do nosa, przywlókł się blisko, stanął przed niewiastą, i zadarł nos w górę. Tabetycznym krokiem przybiegła żyrafa, w ślad za nią przygnał wielbłąd, który się w tym czasie kochał w niej beznadziejnie.
Przyszedł uroczyście lew, jak jaki radca na komisję, przyszedł zaraz za nim lis, jak gazeciarski reporter, potem wilki i niedźwiedzie.
Zleciała się czereda ptactwa, jak kobiety na wystawę obrazów. Hałas był nie do opisania.
Uciszyło się na chwilę; wśród kłębów dymu i siarki szedł rajski okaz, bardzo miły smok, pochmurny i zły; od czasu do czasu przystawał w drodze i tłukł ogonem o drzewa. Natychmiast zrobiło się miejsce w tłumie, tak, że smok, jak jaki ekscelencja, mógł podejść bardzo blisko. Stanął i rozglądnął się. W stronie olbrzymiego ogona było bardzo wiele pustego miejsca.
Smok rozglądnął się w otoczeniu i skinął głową na pierwsze bydlę z brzegu. Podbiegła wielkiemi krokami żyrafa.