Strona:Kornel Makuszyński - Rzeczy wesołe.djvu/28

Ta strona została przepisana.
20
KORNEL MAKUSZYŃSKI


— To jest świństwo — zauważyła pantera, — te bydlaki nie szanują regulaminu.

— Co tobie to szkodzi? — odrzekł lis — nie o ciebie przecież idzie. Wolno im sobie rozbijać głowy, jeśli im się tak podoba.

— Obchodzi mnie...

— A czemu nikogo to nie obchodzi, że się po nocy włóczysz i to nie sama?

— Cha! cha! cha! — wrzasnęły małpy.

— Parrhadna! — zaskrzeczała papuga.

Wróble aż się pokładały ze śmiechu.

— Ihi!... ihi!... ihi...

— Cicho durnie! — wrzasnął kruk.

— Pan Bóg idzie! — zawołał ktoś z góry.

W jednej chwili zrobiło się pusto, wszystko zginęło, schowawszy pod siebie ogony. Słoń przerażony cisnął daleko od siebie palmę, zrobił smokowi minę na temat: poczekaj, jeszcze przyjdziesz na moją ulicę — i zadarłszy w górę imitację ogona, zginął w zaroślach. Smok prysnął za nim smugą dymu, potem z godnością popełzał ku rzece.

Pan Bóg szedł mocno nie w humorze i bardzo zamyślony. Za nim stąpał Anioł i pilnie spędzał z niego gałęzią uprzykrzone muchy. A kiedy Bóg stanął przy kobiecie, głęboko się zastanowił.

— Mój kochany, — rzekł do Anioła — obejrzyj ją ze wszystkich stron, czy już wyschła?

Anioł obszedł nowy twór dokoła i rzekł:

— Wyschła, ale się nie rusza.

— Nic nie szkodzi. Teraz dopiero muszę tchnąć w nią ducha.

— Czy też warto? — rzekł Anioł — bardzo mizernie wygląda.

— Głupiś!

Anioł się zaczerwienił.

Dobry Bóg położył ręce na głowie kobiety i coś szeptał, potem przytknął usta do jej ust i zaczął dąć z całej siły.

Anioł patrzył zaciekawiony, jak się niewiasta zaczęła