— To jest świństwo — zauważyła pantera, — te bydlaki nie szanują regulaminu.
— Co tobie to szkodzi? — odrzekł lis — nie o ciebie przecież idzie. Wolno im sobie rozbijać głowy, jeśli im się tak podoba.
— Obchodzi mnie...
— A czemu nikogo to nie obchodzi, że się po nocy włóczysz i to nie sama?
— Cha! cha! cha! — wrzasnęły małpy.
— Parrhadna! — zaskrzeczała papuga.
Wróble aż się pokładały ze śmiechu.
— Ihi!... ihi!... ihi...
— Cicho durnie! — wrzasnął kruk.
— Pan Bóg idzie! — zawołał ktoś z góry.
W jednej chwili zrobiło się pusto, wszystko zginęło, schowawszy pod siebie ogony. Słoń przerażony cisnął daleko od siebie palmę, zrobił smokowi minę na temat: poczekaj, jeszcze przyjdziesz na moją ulicę — i zadarłszy w górę imitację ogona, zginął w zaroślach. Smok prysnął za nim smugą dymu, potem z godnością popełzał ku rzece.
Pan Bóg szedł mocno nie w humorze i bardzo zamyślony. Za nim stąpał Anioł i pilnie spędzał z niego gałęzią uprzykrzone muchy. A kiedy Bóg stanął przy kobiecie, głęboko się zastanowił.
— Mój kochany, — rzekł do Anioła — obejrzyj ją ze wszystkich stron, czy już wyschła?
Anioł obszedł nowy twór dokoła i rzekł:
— Wyschła, ale się nie rusza.
— Nic nie szkodzi. Teraz dopiero muszę tchnąć w nią ducha.
— Czy też warto? — rzekł Anioł — bardzo mizernie wygląda.
— Głupiś!
Anioł się zaczerwienił.
Dobry Bóg położył ręce na głowie kobiety i coś szeptał, potem przytknął usta do jej ust i zaczął dąć z całej siły.
Anioł patrzył zaciekawiony, jak się niewiasta zaczęła