napełniać powietrzem, jak gumowa poduszka podróżna albo jak pneumatyk samochodu.
— Rusza się! — krzyknął zdumiony Anioł.
Dobry Bóg, mocno już z wysiłku czerwony, odpoczął i ręką przytrzymywał jej usta, aby z niej snadź duch boży nie uleciał. Potem znowu począł napełniać ją powietrzem; figura jej się zaczęła kształtować przepięknie i ciekawie.
— No, — odsapnął Pan Bóg, — gotowa. Urwij trochę trawy, mój kochany.
Anioł przyniósł w mig pęk trawy, którą Bóg zatkał kobiecie usta i dziurki w nosie.
— Zanim ożyje, trzeba uważać, by dech z niej nie wyszedł.
Odstąpili kilka kroków wstecz i spojrzeli na dzieło wiekopomne.
Anioł był niezadowolony.
— Dobry Panie!
— Czego chcesz?
— Zda mi się, że za wiele w nią tchnąłeś ducha. Piersi jej są niekształtne i do naszych niepodobne, ani do piersi Adama.
Dobry Bóg mrugnął wesoło oczyma.
— Już ja wiem, co ja robię. To umyślnie.
Nagle Anioł aż krzyknął.
— Panie!
— Czego znów?
— Albo raczej za mało ducha tchnąłeś w nieporównany twór twój.
— Nie gadaj głupstw, moje dziecko.
— Zgoła jest niepodobna do Adama, ani do mnie, którzy jesteśmy jako mężowie silni.
Pan Bóg pogładził złote włosy naiwnego Aniołka:
— Oj, ty głuptasku, — zaśmiał się. — Wiem o tem.
Anioła zaniepokoiły te zasadnicze różnice, których wytłumaczyć nie umiał, a Bóg przystąpił w onej chwili do kobiety, spoważniał nagle i zawołał wielkim głosem:
— Kobieto wstań!